piątek, 31 lipca 2015

Ladaco

Kiedy tam siedziała czuła się trochę jak dziecko. Niskie krzesełko, kolorowy stolik, wyłączała się ze świata zewnętrznego. Tę umiejętność opanowała dopiero niedawno, po latach prób zmiany świata siłą swoich ramion w koszulce rozmiaru 32. Zawsze czuła, że będąc mała musi zrobić więcej, by stać się wielka. Że musi sięgać wyżej i dalej niż "normalni", że nawet będąc młodą kobietą z niewielkiego miasteczka musi udowodnić, że rozmiar ma wymiar tylko psychiczny, a siła psychiczna jest krotnością jej fizycznej odpowiedniczki.

Ale teraz się wyłączała i uczyła dystansować do świata. Bawiła się zawodowo klockami Lego przed sklepem, zachęcając dzieci tworzonymi przez siebie budowlami, a tatusiów dopasowaną białą koszulką.
- Czy te elementy można kupić u państwa?
- Tak, oczywiście - zapraszam do środka, koleżanka pokaże co ma "na sklepie".
Odpowiedź na te idiotyczne i nic nieznaczące pytania padała setki razy w ciągu dnia, w końcu bawiła się swoimi lego na głównym deptaku.
- Is it ok if I join you? - zagadywał czasem stary angol z dwuznacznym uśmieszkiem, ze swoją koniowatą żoną u boku i aparatem na szyi. Najgorsi byli południowcy - nic nie mówili, tylko siadali i się gapili. Tak jak dzieci w napięciu czekające, co zrobi pani od Lego.

Ale ona nie reagowała, zbywała ich obojętnością, albo szybką ripostą.
- Czy ma pan wystarczająco dużo czasu i cierpliwości, żeby zbudować ze mną Imperial Star Destroyera? 
- A co to?
- Czyli nie ma pan kwalifikacji, bardzo mi przykro.
- Ale słoneczko... 

Dalej już nie słuchała, odpływała w świat klocków, jak wtedy, kiedy była małą dziewczynką, a plastikowe prostokąty były szczytem marzeń i przedmiotem modlitw każdego dziecka w Polsce. Miała ich kilkanaście, po starszych kuzynach, ale była z nich dumna jakby były ze złota. W domowym zaciszu powstawały z nich skomplikowane budowle, choć wydawało się to niemożliwe przy tak ograniczonej liczbie elementów. Jej się udawało. Z uśmiechem wracała dziś do tych wspomnień, przypominając sobie przytaczaną przez dziadka maksymę "Bóg wszędzie dotrze, tylko chodzi powoli". A skoro wysłuchał modlitw małej dziewczynki po 25 latach, to może...

Ladacznica. Chyba to określenia najbardziej raniło jej uszy, dumę, serce. Idiotyczne, bo leciały też przecież "kurwy", "szmaty", "dziwki". Ale ta ladacznica, ze swoim kretyńsko staromodnym brzmieniem jakoś ją trafiała. Czułą się jak wiejska dziewka oddająca się młodemu paniczowi, bo obiecał, że sprzeciwi się rodzinie. No głupie strasznie było to odczucie, ale jednak ladacznica przez swoje historyczne zabarwienie paraliżowała ją. Jakby przez samo nazwanie ladacznicą kobieta dołączała do jakiegoś niechlubnego kanonu kobiet upadłych na przestrzeni wieków, jakby te wszystkie ladacznice od czasów maczugi czekały gdzieś w czeluściach piekielnych na nowy narybek. To irracjonalne uczucie towarzyszyło jej zawsze kiedy nazwano ją tym uwłaczającym określeniem. 

Dlaczego w XXI wieku, wieku związków poliamorycznych, homoseksualnych transwestytów, partii pedofilskich i Christiana Greya nazywa się kobietę ladacznicą? Bo pani od lego chciała kiedyś przekonać kobiety w swoim mieście, że życie z tyranem nie jest miłosierdziem i zobowiązaniem. Że kobieta może mieć seksualność, potrzeby i zdanie. Że seks w małżeństwie nie jest obowiązkiem wobec męża, tylko zjednoczeniem. Że edukacja seksualna dzieci zapobiega przedwczesnej inicjacji. 

Przez pierwszy rok, już pod koniec studiów, prowadziła zajęcia pozalekcyjne dla młodzieży i doradztwo w gminnym ośrodku. Burmistrz strasznie się ucieszył, że coś się będzie działo, bo każda inicjatywa dobrze wygląda w ulotce wyborczej. Najpierw przychodzili ciekawscy, bo pierwsze wizyty były  darmowe. Dalej był tabun żartownisiów. Potem przychodzili wreszcie ludzie poranieni, rozbite rodziny starające się poskładać w jakąś kupę, kobiety niewiedziące już dokąd pójść ("Mąż jest policjantem, jak to zgłoszę na komisariacie, jego kolegom, to się dowie i mnie zabije. Ja nie chcę umierać, ja chcę tylko mniej tego bólu, tego, rozumie pani, bicia. To nie jest dużo, wie pani"). Jak ktoś decyduje się na taką działalność to jest gotowy na cały ten syf, wie, że prędzej czy później jego ładne biuro z Ikei i unijnej dotacji pokryje gówno codziennego polskiego piekiełka. Pani od Lego też była tego świadoma, te wszystkie opowieści nie robiły na niej wrażenia, bo na studiach słyszała gorsze rzeczy. 

Problem pojawił się, kiedy zaczęła łatać, opatrywać te obolałe dusze, krwawiące aspiracje i konające marzenia. Celem nie było nigdy dać się wygadać, ona naprawdę chciała pomóc. Tylko nie wiedzieli tego jej klienci. Pierwsza była dziewczyna, która powiedziała matce i ojczymowi, że jeśli ten dalej będzie podglądać ją w czasie kąpieli, to zgłosi to na policję. Wyrzucili ją z domu, oboje. Spakowali rzeczy i wysłali na drugi koniec kraju do roboty u jakiejś ciotki. Ona dostała telefon ("Słuchaj mała kurwo, będziesz dzieciakom wodę z mózgu robiła? Po to żeś się tu przywlekła? Te swoje pojebane mądrości to w jakiejś pedałolandii możesz, a nie w normalnym mieście") i serię znaczących spojrzeń na ulicy. 

Była też żona, matka trójki dzieci, z którą mąż się nie kochał od trzech lat. Nie miał kochanki, tylko tak mu przeszło, po prostu. Że jej cycki obwisły po trzecim dziecku, że on już za stary na głupoty. No to mówi tej kobiecie: pani się weźmie za siebie, a jemu zapewni klimat. Kobieta zaczęła dbać o siebie, dzieci zachwycone, bo każdy chce mieć najładniejszą mamę w szkole. W domu romantyczne kolacje, jakiś wspólny film. Czasem się przytulają, ale więcej nic. To jej mówi: przebierze się pani, jakaś bielizna, pielęgniarka, piórko srurko - ruszy go to. Kobieta prosi matkę żeby wzięła dzieci na noc, przygotowuje w domu klimat, ubiera się seksownie i czeka. Mąż wraca, ale ze swoją matką. Afera. "Czy tobie się już we łbie poprzewracało?! Pornoli się naoglądałaś głupia babo, czy co? Jak ty wyglądasz?!". "Ty masz być matką? Jak ci nie wstyd... żeby mojemu synowi taki wstyd robić". 

Wtedy pierwszy raz nazwali ją ladacznicą, oboje, a mamusia spekulowała, że musiała być wcześniej dziwką albo alfonsem, bo skąd takie pomysły u normalnej młodej kobiety. 

Były i małe tryumfy, ale za małe, nie ten kaliber na tę niesławę. Dalej poszło szybko - ludzie przestali przychodzić do stręczycielki-dewiantki, co z kur domowych robi striptizerki. Mężowie jej nienawidzili, bo chciała dać kobietom siłę. Kobiety miały za złe, ze dała nadzieję, ale niedostateczne narzędzia. Coś tam jeszcze próbowała naprawić, ale każdy cios bolał coraz bardziej, trafiał głębiej, znaczył więcej. 

Poddała się po 2 latach, kiedy burmistrz doszedł do wniosku, że jednak nie nadaje się do ulotki wyborczej. Wyprowadzka była szybka i cicha. Pokój w dużym mieście bardzo uszczuplił skromny budżet, więc musiała znaleźć pracę. Jakąkolwiek. Została panią, układającą Lego na deptaku przed sklepem, wypinającą cycki przed sfrustrowanymi tatuśkami, szczebioczącą do dzieci, wiecznie uśmiechniętą do przechodniów. 

A jednak czuła, że na przekór wszystkim przeciwnościom, z tych właśnie klocków, może wreszcie zbudować coś wartościowego.

środa, 22 lipca 2015

O pisaniu

Bardzo lubię pisać, zawsze to lubiłam i zawsze mi nawet szło. W szkole jedna polonistka okrzyknęła mnie urodzonym pisarzem, inna postawiła naciąganą 4 i stwierdziła, że nie wiem na czym polega konstrukcja zdania. Wtedy zrozumiałam, co znaczy znane wszystkim powiedzenie, że o gustach się nie dyskutuje. 

W ogóle wychowana zostałam tak, że się nie dyskutuje. Bo starsi i mądrzejsi, bo jak będziesz w moim wieku to będziesz wiedziała więcej, bo się nie mądruj, bo jak będziesz pyskować, to... Przełamałam się w pierwszej pracy, jak poczułam ile daje nadstawianie drugiego policzka starym wrednym babom i samozwańczym specjalistom. Ale ciętego języka dorobiłam się dopiero w korpo, w stolicy, w warunkach telefonicznych i niesprzyjających. Przedyskutowałam to ze sobą i stwierdziłam: albo jesteś szmata do sprzątnięcia wszystkiego na pstryknięcie palców, albo wykorzystujesz tę jedną z niewielu rzeczy, jakich nauczył cię ojciec: czyli honor. 

Zaczęłam się unosić honorem, jak mnie (potocznie mówiąc) chciano zajechać, wobec której to sytuacji wzbudzał się mój najszczerszy bunt. I stała się rzecz najdziwniejsza: zaczęto mnie szanować. Przynajmniej powierzchownie. [Setki razy wyobrażałam sobie te rozmowy telefoniczne: "Słuchaj, czy byłabyś tak miła i mi wysłała? Wiem, że późno, ale taką tu mam sytuację... Wielkie dzięki". Tiiit tiiit tiiit. "Esz ty mendo, smarkula pieprzona mnie tu będzie ustawiać kurwa mać"]. Ale mi wisiało, bo się czułam fair sama ze sobą. Bo się czułam odszmacona, stałam się we własnych oczach dorosła.

A potem dorosłam. Ale o tym innym razem.